Kategorie

Bezzsmakowa cząstka życia migawki z mojej głodówki Breussa

Dzień pierwszy, który trudno nazwać dniem pierwszym….a właściwie przemyślenia podczas nocnego dyżuru…

Przeczytałam o tej głodówce kilka razy. Pierwsza moja myśl 42 dni…….niby tak niewiele, dni szybko lecą, a jednak to cały miesiąc i trochę….Zaczęły mną miotać wątpliwości. Może należałoby założyć najpierw kilka dni? 2 może 3, a jak się uda to dalej? Zazwyczaj nie miewam takich dylematów, jak podejmuję decyzję to od razu przechodzę do realizacji…No cóż może przyczyna tkwi w tym, że kiedyś bardzo lubiłam nabiał i mięsko, a teraz nic, wiem ile to kosztuje…Czy tęsknię za tamtym jedzeniem? Teraz już nie. Ale całkowicie nic? Ani kotlecika sojowego? Przemyślałam wszystko i oczywiście przemówiły statystyki ilu osobom to pomogło. Przemyślałam raz jeszcze i oczywiście trochę to zmodyfikowałam. Zioła tak, zupa cebulowa szklanka dziennie ok ale zmiksowana plus oliwa z oliwek kurkumą i pieprz, soki warzywno – owocowe. Zazwyczaj jak podejmuję jakąś decyzję robię to od zaraz, ale to wymagało jednego dnia myślenia. W końcu się zdecydowałam.  Raz kozie śmierć najwyżej nie wytrzymam. Przecież nikt mi za to głowy nie urwie. Zaczęłam od połowy piątku. Rano jeszcze zjadłam kromkę ciemnego chleba z pastą z ciecierzycy i powiedziałam na tym koniec. Potem już tylko zioła i soki. Zupy cebulowej jeszcze nie miałam, bo z wrażenie zapomniałam , że można ją ugotować:) Dotrwałam do wieczora i nawet nie było tak źle, ale wiedziałam, że początki będą dobre gorzej potem….No i gotowanie dla rodzinki…..

Dzień drugi dyżur…..dla mnie ostry:)

Rano nie mogłam się zorganizować niby nic tylko wycisnąć soki popakować zioła, a jednak. Żołądek strasznie aferował i domagał się swojej porcji owsianki, a tu nic z tego. Próbowałam mu przemówić do rozsądku, że nie ułatwia mi, ale on i tak swoje. W pracy zajęłam się pacjentami i było mi dobrze oni też na głodzie i kroplówkach….no może nie wszyscy. Nadeszła pora obiadowa, przyjechał katering i się zaczęła kanonada w żołądku. Oflagował się i ani myślał przestać. Jeszcze do tego moje koleżanki, którym nic nie mówiłam martwiły się, że nie jadłam i czy idę coś zjeść itp. Echch katastrofa, tym bardziej że po południu napadł na mnie taki ból głowy jakiego nie miałam od początku przejścia na inną dietę czyli warzywno – owocową z dodatkiem kaszy jaglanej i płatków owsianych. Męczyłam się z tym bólem trzy godziny, i się poddam. Zżarłam kostkę gorzkiej czekolady.  Po godzine drugą i ból przeszedł:) Nawet żołądek przestał domagać się o coś innego co nie jest ani ziołem ani sokiem 🙂 Najgorszy był wieczór. Zażądałam do programu telewizyjnego jak zwykle słonecznika…no co on jest z rodziny warzyw pestkowych nie?:) Ale mój mąż pokazał mi figę i zrobił sok. Wtedy przyszło mi do głowy żeby zjeść męża, ale stwierdziłam, że może jeszcze się przyda:)

Trzeci dzień jako tako

Najgorsze to było zrobić stos śniadaia dla moich chłopaków. Potem wybraliśmy się na wycieczkę do lasu i jakoś mi przeszło, a w południe już miałam swoją zupę cebulową. Nigdy nie wpadłam na to żeby takową zrobić na obiad a tu taki smaczek mniam mniam.:) Najgorsze było popołudnie, bo młody wymyślił że nie ma bluzy. Pojechaliśmy do marketu. Jak weszłam, aż mi pociemniało w oczach. Kryzys? Na wszelki wypadek wyjęłam cukierka malutkiego imbirowego pomogło na jakiś czas. Wieczorem zgrzeszyłam zjadłam połowę jabłka które nie było sokiem:(;Słonecznika się nie domagałam, bo i tak wiedziałam, że nic z tego:(Na dokładkę wyczytałam, że na głodówce człowiek robi się agresywny. No cóż mam sobie już współczuć czy moim panom ?

Czwarty dzień może nieco lepszy

Obudziłam się i stwierdziłam, że chyba mój brzuch umarł z głodu, bo go nie słychać od rana. Może się przyczaił i potem ruszy do ataku?  Dzień spędziłam w poradni. Tu chociaż nikt się mnie nie pyta czy coś jadłam, bo jestem sama w gabinecie i nie czuć zapachu jedzenia. Żołądek rano zaspał, ale potem i tak przypomniał, że jeszcze żyje i burczał okrutnie. Jeszcze to do niego nie dotarło…uparty jak ja. Biedaczek jeszcze nie wie, że zostało 38 dni do końca. Najgorszy był znowu wieczór, a właściwie nowa sąsiadka,  przyszła przeprosić za hałaśliwy remont wręczając mi pudło czekoladek………No cóż czekoladki zainkasował młody, a ja poszłam smażyć krokiety i naleśniki do zamrażalnika:) z termosem pełnym herbaty szałwiowej.

Piąty dzień poradnia

To chyba najsłabszy mój dzień. Siadło oprogramowanie, sieć internetowa, żołądek wpadł w szał, młody zrobił rano aferę godną nastolatka z pchłami w głowie, a mąż się indyczy bo ja mam 6 par butów, a on 1. Ale to nie moja wina, że ja wchodzę do sklepu i wychodzę z butami, a jemu nigdy nic nie pasuje.  No cóż sok pomidorowo paprykowy, po południu ogródek i ranne katastrofy jakoś poszły w zapomnienie. Wieczorem postanowiłam zadzwonić do Szamana i spytać co sądzi o głodówce. Jak tylko usłyszałam, że jest za, to od razu mu się przyznałam 🙂 Obiecałam tylko, że jak coś będzie nie tak to się z nim skonsultuję. Aferę kolejną urządził mój mąż , że wyglądam jakoś nie tak , że nie mam humoru. A jak ja niby mam się czuć kiedy spada mi energia z głodu?

Szósty dzień dyżur.

Rano jakoś się w miarę ogarnęłam z ziołami i sokami:) W pracy nieźle, dużo roboty więc o jedzeniu jakoś nie myślałam. Jak w pewnym momencie doleciał do mnie przez okno zapaszek z bufetu szpitalnego, nawet nie wpadłam na to, że jestem wciąż na głodzie:) Nawet żołądek skapitulował, raz zaburczał i przestał. Może wreszcie dotarło do tej pofałdowanej istoty że teraz jest kryzys i trwa wojna z rakiem:)Jedyne nieciekawe uczucie to wielka senność…Dobranoc

Dzień siódmy dniem dyżuru nocnego

Siódmego dnia należy odpoczywać tak mówi biblia i chyba to racja. Ranny spacer z moim labradorkiem krokiem fitnessowym zakończył się potami, drżeniem rąk i nóg. Co to jest krok fitnessowy? To taki w którym ja idę, a za moimi plecami słyszę sapanie męża i jęki musimy tak szybko ?:) Udało mi się jednak dotrzeć do domu i łyżka zupy cebulowej mnie uratowała:) Pojechałam też do marketu kupić radio do pracy i nawet mi się żołądek nie wywrócił z zapachów:) To już jakiś postęp. Co prawda przed wejściem zażyłam gumę do żucia. W międzyczasie dzwoniła siostra martwi się że wykituję:) O jej niedoczekanie jeszcze zdążę ją po wkurzać:) Jakoś już lepiej mi wychodzi gotowanie posiłków, robię to jak jestem napchana łyżką zupy cebulowej lub z kubkiem herbaty szałwiowej w ręce:) Nawet jak labradorek dostał pyszną kość nie zrobiło to na mnie wrażenia, może w 30 dniu i taka kość mi się przyda?:) Pewnie ktoś sobie pomyśli siódmy dzień ta to schudła….nic błędniejszego na wadze tylko -1,5 kg czyli szału nie ma. Idę pakować zioła i soki na długą noc na dyżurku:)

Dzień ósmy dniem nordic walking

Noc w pracy upłynęła wraz z herbatą szałwiową i sokiem pomidorowym. Rano postanowiłam pobiegać po mieście i pozałatwiać różne sprawy, a w południe mój mąż wymyślił wyjazd z psami do lasu na kije. Ocho przeczytał mój wpis o nordic walking, bo do tej pory nic go było w stanie ruszyć jeśli chodzi o kije. Pogoda fajna w lesie nikogo, cisza i zieleń. Nawet było kilka kawałków gdzie pobiegaliśmy z kijami i o dziwo mąż nie sapał i nie jęczał (ot co znaczy zgubić parę kilo:) ), a ja nie wpadłam w atak kaszlu jak to kiedyś bywało:) Drżenie rąk i nóg mi przeszło, może wreszcie mój organizm pogodził się z głodówką i przeszedł w tryb oszczędny:)

Dziewiąty dzień słoneczne koszenie

Nie wierzę dziewięć dni i jednak można wytrzymać na herbatce szałwiowej i sokach. Sprzątałam, kosiłam ogródek i nic żołądek jednak umarł lub wpadł w stan hibernacji, bo go nie słychać 🙂 Wkurzył mnie mąż postanowił zrobić grilla. A ja co mogę sobie tylko cebulkę zgrilować lub podgrzać na grillu zupę cebulową. No dobra kiedyś sobie to odbiję i zrobię pyszne szaszłyki warzywne:) Młody od rana patrzy na mnie dziwnie. Obliczył, że mam dzisiaj dziewiąty dzień. Może też jak moja siostra się zastanawia kiedy matka wykituje hehe. Nawet chwilowo dojrzewanie mu przeszło, bo jakiś taki miły się zrobił, bardziej oswojony.

Dzień dziesiąty koniec energii

Od rana snuję się bez energii ani sok ani zupa cebulowa nie pomogła. Jeszcze za oknem kiepsko pada jakby cały świat ronił łzy nad moją słabością. Gdzie się nie ruszę wypada na mnie mały żółty penisek w zielonym kubraczku ten z reklamy danio i ma wielce zadowoloną minę. Nawet mam takiego na lodówce, mąż mi go podarował. Ma ironię na pomarszczonej twarzy i czerwone róże w łapach. Ciekawe po co mu te róże może można je zjeść?Z psem i młodym pojechaliśmy na ogródek wkopać trochę kostki brukowej przed domkiem. Czułam się jak ci co przymusowo pracowali w kamieniołomach o wodzie i suchym chlebie. Oni chociaż mieli suchy chleb ech marzenie. Zawsze było mi tych ludzi żal i bardzo im współczułam, teraz współczuję im jeszcze bardziej. Potem mąż tak jak ten żółty głodek napadł na mnie esemesem:  kochanie a może byś tak zrobiła ciasto drożdżowe.  Prosiak prawda? Może robi to specjalnie żebym się wkurzyła i nie odzywała się do niego? Pewnie na to liczy.Myśli, że jak się obrażę to on zostanie  przed telewizorem szefem pilota. O niedoczekanie, jakoś przełknę to ciasto:) i popiję herbatą szałwiową…

Dzień jedenasty dyżur

Dzień przeleciał szybko bo w pracy. Niestety w południe napadł na mnie gigantyczny ból głowy. Uratował mnie mąż przyjechał z jedną małą kosteczką czekolady… Trochę przeszło dopchałam bananem i było już ok. Spotkałam się też w przelocie z Szamanem piszę w przelocie, bo chyba się bał, że go zjem i uciekł na swój oddział:)Wieczorem gotowałam zupę cebulową, na dźwięk której moi panowie uciekają z kuchni. Zastanawiałam się o co chodzi okazało się, że ich w oczy szczypie. Jaki wniosek? Chcesz mieć spokój w kuchni rzuć hasło zupa cebulowa hehe. Dobrze, że na mojego labradorka to nie działa i zawsze jest ze mną:)

Dwunasty dzień dyżur nocny

Tak sobie właśnie zrobiłam rachunek sumienia i wyszło że dopiero w 11 dniu żołądek umarł i dwa łyki soku wystarcza żeby nie aferował. Ja uprawiam głodówkę a mąż wymyśla, znowu zażądał ciasta drożdżowego.  Zrobiłam je i nic..czyli żołądek nie żyje:) Noc znowu upłynęła z burakami, ziołami i pomidorami. Moimi sprzymierzeńcami zdecydowanie byli pacjenci. Też na głodzie….

Trzynastka pechowa?

Rano spacer z labradorkiem. Czułam się świetnie. Popiłam od męża trochę yerba mate i ….spanie przeszło. Zrobiłam to i owo między innymi tort dla dziewczyn z poradni i pojechałam z mężem i labradorkiem nad jeziorko. Wykonaliśmy rundę i nagle poczułam, że energia ze mnie uchodzi. Mroczki przed oczami, świat zaczyna odpływać. Mąż przerażony – środek pola, a ja próbuję zwalić się na trawę. Na szczęście przeszło. W domu zupa cebulowa i zaczęłam wracać do życia. Po południu mąż postanowił pojechać po buty. Oczywiście zabrał mnie jako doradcę. Tak mu doradziłam, że on nie kupił butów, ja za to mam nową kurtkę. Teraz siedzi naindyczony i sapie. Dobrze mu tak. Nigdy nie potrafił się zdecydować.

Czternasty dzień dyżur

Dzień biegł szybko. Niestety w południe musiałam zapchać zupę cebulową i banana, bo żołądek jakoś się obudził. Sądzę, że jak w miarę regularnie dostaje sok lub zioła jest cicho, a jak biega ze mną między pacjentami w tempie szybszym niż fitnessowe wtedy dostaje większego rozpędu na coś co można przetrawić. A ja się łudziłam, że umarł i będę miała spokój. Robiłam dzisiaj sobie gazometrię. PH 9,1 prawie padłam z wrażenie. Od razu zjadłam ku radości mojego żołądka kromkę jasnego pieczywa. Wieczorem spadło do 7,8. Najgorsze jest to, że nadchodzi Wielkanoc, a ja dalej zioła soki i zupa cebulowa. Ech nic to za to może ten mój pasożyt padnie z głodu tak jak żołądek:) Zastanawiam się tylko nad świąteczną strategią, bo moi panowie już wymyślili mazurek kajmakowy, mama batoniki z owoców suszonych, siostra grilla. Co za egoistyczne podejście do życia. A o mnie nikt nie pomyślał, nikt nie zaproponował np.zupy cebulowej:) Co za rodzina:) Ktoś kto wymyślił to powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, miał całkowitą rację. Chyba będę miała focha:)

Piętnasty dzień poradnia

Znowu od rana na nogach, ale po dobrym soku cytrusowym. Okazało się, że mój wczorajszy foch odpłynął w siną dal, został przygnieciony fochami moich panów. Pracując w pocie czoła nie wiedziałam, że mąż i nastolatek wytoczyli ciężkie działa. O co poszło tego nikt nie wie. Mieliśmy jechać na zakupy Wielkanocne. Podjechałam pod dom. Do auta wskoczył nastolatek z miną pawiana trzaskając drzwiami,  potem mąż z miną ” bez kija nie podchodź”. Normalnie bym im nagadała, ale jakoś ta głodówka wpływa chyba na łagodność, bo śmiać mi się chciało, tak zabawnie wyglądali. Pod sklepem mieliśmy prywatnego ochroniarza auta. Gniewny czternastolatek postanowił mieć dalej focha i zostać na parkingu.  Trochę nerwowe te zakupy, bo nie lubię jak młody zostaje sam, choć mina pani w kasie też była godna podkreślenia:) Na taśmie wylądowały reklamówki z jabłkami, burakami, marchwią, papryki, cukinie itp ….czyli tradycyjne produkty na potrawy świąteczne:) Do wieczora było szybko.Kolejne ciasto drożdżowe tym razem już świąteczne, babeczki kajmakowe, bajaderki z suszonych owoców i orzechów,święconka. Nawet zgrabnie mi poszło i jakoś ta moja pofałdowana istota nie aferowała, że pachnie”:) Powiało nieco optymizmem, może uda się przetrwać święta w miarę bezboleśnie:) Wiem jedno. Jajeczka jednego wielkanocnego nie odpuszczę choćbym miała przez nie chorować przez następny tydzień:) Pewnie będę miała wyrzuty sumienia, ale nic to jeszcze 27 dni do końca:) I wiecie co? Wcale mnie to nie rusza:) Mam nadzieję, że mój wygłodzony rak też już powoli umiera i nie będzie miał siły wchłonąć pożywki w postaci jajeczka.

Wielka Sobota Szesnasty dzień dyżur

Dyżur całkiem całkiem. Wielka sobota mniej pacjentów. Brak głodu, chyba już się wyprowadził całkiem, może poszedł poszukać innego ciała:) Martwi mnie tylko jedno. Zbliża się wieczór, można coś pooglądać w telewizji, i moi panowie już wymyślają co zjedzą, a ja no cóż guma do żucia i będzie ok:) Czuję się ogólnie lepiej. Brak spadków cukru, brak mroczków przed oczami, przypływ witalności. Oby tak dalej:) Zresztą nie może być inaczej, bo już nie tylko moi znajomi trzymają za mnie kciuki, ale i pół świata:) Wesołych świąt:)

Niedziela Wielkanocna siedemnasty dzień

Siedemnaście dni temu jak pamiętacie targały mną sprzeczne myśli, że nie podołam, że się załamię, że nie dam rady. Chyba jednak się uda. Dzisiejszy dzień w którym obiecałam, że zjem jajko się dokonał. Wcale mi nie smakowało.Żołądek dostał jeść i się zrobił taki wielki jak balonik. Na szczęście zioła i soki jakoś poradziły sobie ze święconką:) Mąż i nastolatek w miarę się zachowywali, byli jacyś tacy świąteczni, uprzejmi dla siebie i innych. Rodzinny grill w ogrodzie udał się nadzwyczajnie.Zapachy wcale mnie nie nęciły.  Siostra mnie zobaczyła w całości i już nie mówiła, że pewnie wykituję. Mama się nie odzywa na ten temat, bo i tak wie, że postawię na swoim. Czyli wszystko ok. Jeśli chodzi o wagę to nie chcę nawet się denerwować. Ledwo -3kg.

 Poniedziałek Wielkanocy – lany poniedziałek – dzień osiemnasty.

Zupełnie zapomniałam o lanym poniedziałku i mąż zaskoczył mnie w łazience wylewając za kołnierz kubek wody, byłam tak zaskoczona, że zapomniałam go zamordować:) Wyżyłam się na nim jak jadł śniadanie. Wylałam mu pod koszulkę kubeczek zimnej wody. Młody gniewny też zapomniał o laniu wodą, i też dostał za koszulkę kubeczek zimnego orzeźwienia:). O dziwo się nie obraził, ani nie aferował. W fajnych nastrojach pojechaliśmy w rodzinką do lasu. Wczoraj wyczytałam o czyrze brzozowym. To taka herbata robiona z guza brzozowego. Ponoć działa antynowotworowo. Ponieważ byliśmy w lesie mieszanym biegaliśmy z mężem między brzozami, żeby sprawdzić czy mają guzy. Labradorek przeszczęśliwy, biegał z nami , pewnie myślał, że bawimy się w chowanego. Mama patrzyła na nas dziwnie, ale nic nie mówiła. Chyba już sobie przyswoiła, że dziwaczejemy. Guzów brzozowych nie znaleźliśmy za to labradorek znalazł błoto i się w nim wykąpał. Miał całkiem szczęśliwą minę:) Zobaczę w internecie czy jest czyr,tylko czy ja będę w stanie jeszcze coś dodatkowo wypić? Niedługo nie wykituję jak przewiduje to moja siostra tylko utonę w płynach. Głód pojawia się coraz rzadziej i żołądkowi wystarczy kubek zupy, soku lub ziół, by przestał się domagać o cokolwiek. Młody wydrukował mi kilka głodków danio i powiesił na lodówce. Najpierw mnie wkurzały, a teraz wydają się całkiem sympatyczne, takie żółte pomarszczone wredne istotki:) Zostały 24 dni powinnam dać radę:)

 

Dziewiętnasty dzień dyżur

Przez te dni świąteczne wyżłopałam prawie cały zapas warzyw i owoców więc trzeba było uzupełnić produkty. Do mojej pracy przyszedł mąż z młodym gniewnym i pojechaliśmy. Było fajnie nawet pożartowaliśmy, o tym , że piszę historię mojego głodowania i ciągle pojawiają się w niej fochy. Tylko jak tu o nich nie pisać kiedy korzystając z okazji, że mam moich obu panów postanowiłam zawlec ich do sklepu z butami. Jeden i drugi jęczy, że cierpią na brak butów. No i się zaczęło młody aferował, że nie ma jego rozmiaru, mąż, że te nie takie tamte jeszcze gorsze. Jednym słowem oboje zachowywali się skandalicznie. Jak powiedziałam im, że od dzisiaj jeżdżę sama na zakupy to było jeszcze większe piekło. Efekt jest taki, że ja czuję się na tej głodówce super, a moje wpisy stały się sagą butową:)

Dwudziesty dzień  i dyżur nocny.

Dzień upłynął bardzo szybko jak zwykle. Dzisiaj odwiedziłam moją współlokatorkę z onkologii z zeszłego roku. Ma to samo co ja tyle tylko, że jest po operacji i ma dużo lat więcej:) Trzyma się świetnie, korzysta z medycyny naturalnej i jest bardzo wesołą i pozytywną osobą. Fajnie, że jest, bo nikt tak dobrze nie zrozumie drugiego jak ten co przeszedł to samo. Noc oczywiście w pracy z sokami i zupą cebulową. Koleżanki już nie komentują tego co robią, ograniczają się tylko do powiedzenia: ta to znowu to siano zalewa:) . Marcel Achard mówi, że ludzie wierzą, że aby osiągnąć sukces, trzeba wstawać rano. Otóż nie – trzeba wstawać w dobrym humorze. Ja co prawda dzisiaj nie musiałam wstawać, bo nie spałam, ale humor mam dobry . Zobaczymy jak długo. Chcę jechać z młodym gniewnym po buty, więc różnie to może potem  wyglądać. Mąż idzie do pracy więc przynajmniej nie będą się razem w sklepie nakręcać. Dzisiaj spróbuję ich rozdzielić i zobaczę co z tego wyjdzie:)

Dwudziesty pierwszy dzień poradnia i walka z żółtym serem

Nadal samopoczucie dobre. Moja znajoma z onkologii poszła do domu, ma jeszcze kilka badań, ale to już w systemie ambulatoryjnym.  To co odkryli u niej w wątrobie to nie przeżuty tylko prawdopodobnie naczynniak. Brzmi optymistycznie:) Jak pisałam miałam jechać z młodym po buty bez męża. I było rewelacyjnie. Młody do rany przyłóż oprócz ciągłego gadania, ale to już skutek uboczny jego osobowości:) Kupiliśmy dwie pary butów i tym samym problem młodego odpłynął w siną dal. Został mąż, ale przynajmniej on afer w sklepie nie będzie urządzał. Jedyne co to ma problem z podjęciem decyzji, ale chyba wolę to niż fochy i wrzaski zbuntowanego, naburmuszonego nastolatka. Jednym słowem saga butowa powoli dobiega do szczęśliwego zakończenia. Tymczasem pojawił się inny problem. Napadł na mnie ser żółty. Nie wiem co się stało, bo już mnie jedzenie nie ruszało. Może dlatego, że ser jest żółty jak ten nieszczęsny Danio co ciągle spogląda na mnie z lodówki? Kroiłam go na kanapki młodego.Tak mi zapachniał, że  postanowiłam go zjeść chociaż kawałek. Walczyłam z nim i walczyłam. Wytoczyłam wszystkie działa i nie dałam rady. Zżarłam kawałek taki malutki i stwierdziłam, że nie było warto. Wcale nie był dobry. Ech ludzka słabość jest koszmarna.

Dwudziesty drugi dzień dyżur i sera żółtego ciąg dalszy

Dyżur wlókł się niemiłosiernie. Nadmiar pracy nie jest pożądany, ale jej niedobór jest jeszcze gorszy. Grzecznie parzyłam w pracy zioła, w południe zupa cebulowa. Wszystko wskazywało na to , że moje życie nadal toczy się właściwym torem, aż do smsa którego dostałam od męża. Na fotce był kawał żółtego sera, na sobie miał wyciętego smailsa z uśmiechem, ręce miał z wykałaczek. Właściwie to nie byłam zdecydowana czy chcę zabić męża czy mam się śmiać. Wczoraj  walczyłam z plasterkiem, a dzisiaj wygląda jakby chciał powiedzieć zjedz mnie. I to kto mi go wysłał? Ten co ma mnie motywować, a tymczasem  wystawia na kolejną serową próbę. No nic zemsta będzie słodka. Najważniejsze, że wypiję zioła, zupę cebulową i jest mi dobrze. Czuję się świetnie, nie mam już mroczków przed oczami,a na spacery już nie muszę zabierać termosu z herbatą szałwiową. Czasami jak idziemy na dłużej do lasu biorę banana, ale coraz rzadziej muszę się nim ratować. Nie ma to jak ostatnia deska ratunku:)

Dwudziesty trzeci dzień kryzys labradorka

Ostatnio pisałam o kryzysie jaki napadł mnie w postaci żółtego sera, ale to jest niczym w porównaniu do aktu desperacji mojego labradorka. Gotowałam łapki z kurczaka. Po ugotowaniu zawsze wyciągam te długie kości i wyrzucam, a resztę daję do michy, zalewam wywarem, studzę i jak się zrobi galareta burek ma przez parę dni super wyżerkę na kolację. Po przygotowaniu poszłam do komputera, zanim cokolwiek zrobiłam, usłyszałam dobiegające z kuchni dziwne dźwięki. Poszłam sprawdzić i to co zobaczyłam spowodowało u mnie taki atak śmiechu, że przez dobrą godzinę nie mogłam się uspokoić. Labradorek postanowił sprawdzić w koszu na śmieci czemu wyrzucam cenne kości i po wyjęciu głowy pokrywka z kosza została na jego szyi. Wyglądał jak pies z gwiezdnych wojen lub jak psi robot:) No ja pomimo głodówki, aż takiego aktu desperacji jeszcze nie miałam:)

12

Dwudziesty czwarty dzień dyżur nocny

Przychodzę na noc do pracy po zupie cebulowej. Muszę przyznać, że długo trzyma. W nocy parzę zioła, piję dwa soki warzywne i jestem w stanie przeżyć spokojnie do rana. Samopoczucie doskonałe, więc chyba jednak można na tym wytrzymać. Właśnie przyszło mi do głowy, że może przeciągnę tą głodówkę, ale w sumie zobaczę, bo co za dużo to nie zdrowo. I tak po 42 dniach powinno być drugie 42 dni wychodzenia z głodówki. Jedno jest pewne już nie będę miała oporów takich jak na początku. Mało tego bardzo mi się to podoba. Niewiele czasu potrzeba, żeby spakować się do pracy.

Dwudziesty piąty dzień dyżur.

Tak się składa, że kocham moje łóżko – może dlatego, że mam go tak mało, myślę, że i ono kocha mnie, ale budzik niestety ma inne zdanie. Jak zadzwonił rano nie mogłam uwierzyć, że to już. Szkoda, że rano nie funkcjonuje taka opcja jak cofnij, bo ja bym ją chętnie poużywała:)Dzień w pracy zleciał owocnie, ale nigdy nie myślałam, że zakończy się miłą niespodzianką.  Mąż kupił buty. Tym samym zakończył sagę butową. Nawet się śmiał, że teraz nie będę miała o czym pisać:) Jak zobaczyłam buty mina mi się wydłużyła, były okropne. Jednak jak pomyślałam, że jest już po problemie od razu mi się spodobały:)

Dzień dwudziesty szósty poradnia i wyjazd młodego

Jak zwykle w poradni nie miałam czasu na nic. Ledwo wypiłam dwa soki. Natomiast stało się coś co mnie zadziwiło. Obudził się żołądek. Jest chyba bardziej uparty ode mnie. Przyczaił się, czekał i ruszył do ataku. Dostał sok pomidorowy i jakoś mu przeszło. Jak tylko wpadłam do domu zapchałam zupę cebulową dwie kostki gorzkiej czekolady i się uspokoił:). W domu za bardzo też nie miałam czasu na myślenie o tym co się stało mojemu żołądkowi, bo młody jak tylko wrócił ze szkoły miał jechać z moją mamą w góry, a mąż ich miał odwieźć. Nawet chciałam jechać z nimi, ale tak naprawdę problem polegał na zabraniu  soków do słoiczka, szałwiowej do termosu itp. W nagrodę poszłam z burkiem na ogródek kosić trawę.

Dzień dwudziesty siódmy laba i dyżur nocny

Myślałam że jak młodego nie będzie to się wyśpię, zwolnię….nic z tego. Rano trzaskał się mąż bardzo cicho próbował wyjść z burkiem, ale mu nie wyszło. Zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Może to i dobrze, bo zrobiliśmy co trzeba w domu i wyszliśmy na zieloną trawkę. Trochę obserwowałam żołądek, ale jakoś po wczorajszej akcji się uspokoił. Dostał swoje soki i chyba mu to wystarczyło. Natomiast stało się coś znacznie gorszego. Zachciało mi się kawy. Od kilku dni mnie prześladuje tak jak ten nieszczęsny ser żółty. Oczami wyobraźni marzy mi się taki żółty głodek który zamiast tych czerwonych róż będzie miał kubek parującej, aromatycznej kawy….Na razie walczę z pokusą….W zamian za kawę mąż otworzył gorzką czekoladę kawową:)

Dwudziesty ósmy dzień najdłuższy

Po nocnym dyżurze zamiast spać zażądałam wycieczki. No co też się coś nam od życia należy prawda? Szczególnie jak nie ma młodego marudnego nastolatka wiecznie zmęczonego życiem:) Pojechaliśmy w cudowne miejsce oczywiście leśne. I właśnie tam pomyślałam, że nie napisałam jedynego skutku ubocznego głodówki. Chodzi o pełny pęcherz. Po tych wszystkich ziołach , sokach, zupie nie da się przejść kilku kilometrów nie szukając ustronnego miejsca. Jak w zeszłym roku zaczęłam brać skrzyp miałam podobne objawy. Szłam z psem, systemem miejsc, gdzie można się załatwić. Po pół roku przeszło i wróciło z siłą wodospadu przy głodówce. Dzięki temu mamy odkryte odludne miejsca, gdzie warto wybrać się na spacer.

Dwudziesty dziewiąty dzień głodówka w podróży

Miało być inaczej, ale siostra i mama pokrzyżowały nam plany. Trzeba było jechać po młodego gniewnego, bo pogoda w górach się zepsuła. Znowu miałam obawy, z powodu pęcherza, ale niesłuszne. Nawet nie było tak źle. W kolejnej obawie przed wrednym żółtym głodkiem, który mnie może gonić po drodze zabrałam litr soku pomidorowego w kartonie i banana. Banan się przydał, sok wcale. Jak ktoś spróbuje sok z wyciskarki to jakoś nie ma już ochoty na soki kartonowe.Wycieczka pomimo deszczu i marudzenia młodego, że po błocie chodzić nie będzie udała się nadzwyczajnie. Nie ma to jak chociaż na chwilę zmienić krajobraz i klimat. Nawet labradorek to docenił. Jak zatrzymaliśmy się, żeby w deszczu podziwiać jezioro żywieckie, pies wlazł z błogą miną do wody i ani myślał wyjść. Już mieliśmy losować kto wejdzie po psa, ale młody wpadł na pomysł i rzucił kamień, poskutkowało. Labradorek wypadł na brzeg, a my w trójkę rzuciliśmy się, żeby go złapać. No cóż lepszej zabawy w psim mniemaniu chyba nie mogło być. Pies zwariował ze szczęścia wszyscy się bawią i znowu wpadł do wody. Trochę się zdziwił, że nagle zabawa się skończyła. On w wodzie, a my na brzegu. Tym razem poskutkował patyk. Z mężem ciągnęliśmy 30 kilo uwieszonego psa na patyku do auta.  Ponieważ pies nie spodziewał się, że podstępem wyląduje w bagażniku, nie zdążył się otrzepać. Tym samym zalał bagażnik i męża. Mina męża bezcenna:)Młodemu też trochę się polepszył,  bo jakiś taki miły przyjechał. Ciekawe na jak długo:)

Trzydziesty dzień mniszkowy

Dzień pełen atrakcji na świeżym powietrzu. Młody postanowił oglądać film, więc z mężem i psem wybraliśmy się na ogródek. Miało być miło, a tymczasem mąż położył się na kocyku i zasnął. Zasnął tak mocno, że nawet nie poczuł jak labradorek na twarzy kładzie mu ringo . Nie poczuł również jak zdziwiony pies  zabrał ringo z powrotem. Romantyczny poranek prawda? Ale może i takie wypady mają coś w sobie choćby milczenie…Po południu zaopatrzeni w sprzęt pojechaliśmy na łąki po kwiaty mlecza czyli mniszka lekarskiego. Młody chciał żebym zrobiła syropek. Pewnie myśli, że mu to na mutację pomoże:) Szkoda, że nie pomaga na rozum, bo tego ciągle u nastolatków jest zdecydowanie za mało. Jakby tak wzrost szedł w parze z mądrością…ech marzenia:)

Poradnia i dzień trzydziesty pierwszy

W pracy było szybko. Większość pacjentów pewnie jest jeszcze na wyjazdach mojowych. I dobrze, bo mogłam wyjść dwie godziny wcześniej. Zmobilizowałam rodzinkę do kolejnego wyjazdu na łono natury. Było rewelacyjnie. Cisza, spokój, zieleń taka świeża, majowa. Młody jakiś taki bardziej oswojony. Nie marudził, że go nogi bolą, że buty się pobrudzą, że muchy latają, że ręce ma brudne. W sumie szukaliśmy ciekawego pniaczka do ogródka i pokrzywy na sok. Młody chyba poczuł się odpowiedzialny za znalezisko, bo niósł piłę. Pniaczka nie znaleźliśmy, za to spacer świetny, a przy okazji burek wybiegany. Fajnie, by było jakby takie spacery w zgodzie i pokoju były zawsze. Jeszcze lepiej jakby lekarze zamiast leków na receptę przepisywali spacery po lesie, parku, łące.

Dyżur dzień trzydziesty drugi -10 dni do końca

Po pracy poszłam z psem i mężem na spacer. Spotkaliśmy naszą dobrą znajomą. Wie od początku o mojej głodówce. Dzisiaj zobaczyła mnie pierwszy raz od dłuższego czasu. Chyba bardzo się zdziwiła tym, że wyglądam normalnie, nie zniknęłam i generalnie mam siłę do chodzenia i rozmowy. No cóż, bo tak jest. Teraz jak ja już wiem, że kolejne niemożliwe stało się możliwym nie będę dziwnie patrzeć na tych, co się odżywiają energią, światłem. Pamiętam jak mi kiedyś mama mówiła o takich osobach, to było kilka lat temu. Patrzyłam na mamę dziwnie i w duchu lekko niedowierzałam. Tymczasem coraz bardziej łapię się na tym, że idąc na spacer spoglądam na to co rośnie i co by tu można było przerobić. Pamiętacie jak niedawno się odgrażałam, że kość labradorka może być smacznym kąskiem? Już tak nie jest:) Natomiast mam gotową receptę jak skutecznie zniechęcić męża do podjadania. Należy na pierwszy plan postawić świeżutki sok z pokrzywy:) Gwarantuję, że niczego nie ruszy, i jeszcze będzie uciekał jak najdalej. Myślę nawet, że jest gotowy na kupno gaśnicy, bo ponoć sok z pokrzywy popiekł mu podniebienie:)

Dzień trzydziesty trzeci – poradnia

Z poradni zabrał mnie mąż i pojechaliśmy z psem na pola. Nie ukrywam, że moim głównym celem było wybieganie psa i…. pokrzywa:) Tyle się o niej naczytałam, że postanowiłam ją używać częściej, tym bardziej, że  teraz jest sezon. Wieczorem zrobiłam sok, tylko dałam trochę mniej pokrzyw niż wczoraj, a więcej owoców. Sok wyszedł doskonały. Nawet mąż się zainteresował. Pokrzywa chyba nie dawała mu spokoju. Jak tylko usłyszał, że będzie po niej piękny, młody i pociągający to nagle przestała mu przeszkadzać. Wtrąbił całą szklankę i nawet gaśnica nie była mu potrzebna. No cóż nie na darmo mówią, że dobra reklama jest dźwignią handlu:)

Dzień trzydziesty czwarty z wizytą na onkologii

Dzisiaj rano musiałam pobiec na onkologię zrobić zaplanowane badanie PET. Nie lubię go, bo mnie napada klaustrofobia jak się znajduję pomiędzy dwoma pierścieniami nad głową. Już to mówiłam, że nic nie dzieje się przypadkiem. W poczekalni spotkałam pewną starszą panią z Sandomierza, która ma to samo co ja tylko że  w wątrobie. Przeszła operację, ale niestety rozsiało się dalej. Oczywiście zaraz poleciała do pewnej zielarki i leczy się metodami niekonwencjonalnymi. Dowiedziała się o tym mając 30 lat, obecnie jest na emeryturze. Brzmi całkiem optymistycznie prawda? Rozmawiałyśmy dość długo o tym co robimy, ja nawet zażartowałam , że rozglądam się po zielskach na polu i patrzę co da się przerobić.  I moja rozmówczymi powiedziała mi o trawie pszenicznej. Jak tylko przeczytałam co może to zielone trawiaste już wiedziałam jaki będzie kolejny cel psiego spaceru.Trochę mi zeszło na tej onkologii tym bardziej, że jeszcze poszłam odwiedzić znajomego górala, który boryka się nie wiadomo z czym, na razie jest diagnozowany w kierunku guza chromochłonnego. Lekarze raczej go wykluczają, ale badania przejść musi. Zawsze wymieniami się nowinkami. Miał niezłą minę jak mu powiedziałam o głodówce. Oczywiście zrobiłam mu wykład o kwasowości, a on oczywiście się tym kompletnie nie przejął. Przyjdzie jeszcze koza do woza:) Przyleciałam z onkologii jak na skrzydłach. Oświdczyłam mężowi, gdzie jedziemy i co będziemy zrywać. Tylko jak tu rozpoznać pszenicę? Mąż zadzwonił do kuzyna, który mieszka na wsi. Był zdziwiony nieco, ale powiedział jak to odróżnić. Zresztą nie podsłuchując rozmowy labradorek położył się w pszenicy i zagryzał zielone. Jeśli jemu to smakuje to chyba jest ok:). W domu od razu wycisnęliśmy sok, pierwszy łyk i …..koszmar. Smak nie do opisania. Jednak warto było zobaczyć minę młodego, jak zajrzał do lodówki, a tam “trawa”. Powiedział, że obie babcie stawiały na to, że kiedyś zaczniemy się żywić trawą i właśnie to nastąpiło. Pewnie już porozsyłał smsy o tym, że starym już całkiem odbiło:)

Dzień trzydziesty piąty w poradni Armagedon

Nie jestem pewna czy wczoraj na onkologii dostałam kontrast czy jakiś dopalacz, bo wszystkie martwe przedmioty zaczęły żyć własnym życiem. Pierwsze zbuntowało się eeg. Za żadne skarby nie chciało zadziałać, nawet jak mu pogroziłam że pójdzie na złom. W końcu postarałam się pomyśleć rozsądnie i odkryłam luźny kabel. Mogłam powoli rozładować kolejkę, która się ustawiła za drzwiami. Dobrze, że się udało, bo pacjenci, by mnie żywcem udusili, szczególnie ci, którzy wzięli z powodu badania urlopy:) Następne w kolejce było radio. Grało i przestało. Zamilkło. Radio co prawda jest na gwarancji, ale ciężko bez radia. W końcu jakoś i z radiem się dogadałam. Potem prosiłam rower żeby odpuścił, bo mi się śpieszyło. Chciałam pójść z labradorkiem na ogródek trawę skosić. Prawie mi się udało tyle, że kosiarka w połowie koszenia przestała działać. Czyżby marzyła o karierze elektrośmiecia? Wszyscy wiedzą, że istnieje złośliwość rzeczy martwych, a nie mogłaby istnieć uczynność rzeczy martwych? Cały dzień snułam różne afirmacje żeby nie popaść w depresję, ale jak kosiarka odmówiła współpracy to i z afirmacjami było kiepsko. Jedynie co to nasunąła mi się złota myśl: “ciężka praca życie skraca”. Rzecz postanowiłam zakończyć Happy Endem rodem z sensacyjnego filmu, po którym na ekranie pokaże się upragniony KONIEC.

Dzień trzydziesty szósty nie w pracy:)

Rano chcąc zrobić śniadanie młodemu, otworzyłam lodówkę i zobaczyłam jajka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież większość ma jajka w lodówce. Nasze jednak były pomalowane. Zastanowiłam się chwilę nad tym co widzę i stwierdziłam, że pisanki już przerabialiśmy. I nie była to fatamorgana głodowa:)Okazało się, że mąż znudzony widokiem zwykłych jajek postanowił je upiekszyć. Jedno było męskie drugie żeńskie….Pozostawiłam to bez komentarza. Po południu otworzyłam lodówkę żeby wyjąć zupę na obiad. Znowu w oko wpadły mi jajka.Tym razem przybyło trzecie z wyszczerzonymi zębami. Dzieło nastolatka. Czyżby nowy trend? Jaja malowane? Do wieczora już prawie wszystkie były pomalowane.Na szczęście nie wyglądały na tyle apetycznie żeby zdołać obudzić mój żołądek:)

Dzień trzydziesty siódmy dyżur

Coraz bliżej do końca i coraz bardziej odpowiada mi dieta sokowo – ziółkowa. Mało gotowania, mało zakupów, mało przgotowywania. Wystarczy tylko zalać lub wrzucić do sokowego. Same pozytywy. Głodek wyprowadził się na dobre.Już nawet ten na lodówce mi nie przeszkadza. Mam nawet wrażenie, że ta pomarszczona istota się uśmiecha. W pracy już nikt nie robi dzikiej afery z tego co przynoszę, choć może dzisiaj był szum bo w soku pomidorowym znalazła się…..pokrzywa. No cóż samo zdrowie. Mąż i młody gniewny przeżyli razem cały dzień dorabiając kolejne gęby na jajkach. Może zakopali na trochę topór wojenny? Jeśli tym rozejmem miałyby być jajka z gębami to jestem gotowa dokupić ciężarówkę jajek:)

Dzień trzydziesty ósmy poradnia i dyżur nocny.

Nie lubię takich dni kiedy się lata i nie można dogonić własnego ogona. Rano poradnia o dziwo wszstko działało, potem szybkie parę godzin w domu i na noc do pracy. Dalej soki i zioła, natomiast pojawiło się coś czego nienawidzę. Dopadł mnie katar. Byłam w szoku, po tych wszystkich ziołach, sokach, ja mam katar. I tak zapadam na niego teraz rzadko, i szybko mija, ale te koszmarne trzy dni trzeba przetrwać. Najgorsze jest jechanie autem. Wtedy na kierownicy trzeba rozłożyć chusteczkę i modlić się żeby korków nie było:)

Dzień trzydziesty dziewiąty po pracy trzy dni do końca:)

Człowiek to taka beznadziejna istota. Ma narzędzia, a z nich nie kożysta. Męczę się z tym katarem wyganiam go, a on gorzej uparty odemnie. Wiem, że po nocy się myśli w zwonionym tempie, ale na szczęście mnie oświeciło. Woda srebrna. Zawsze mam ją pod ręką ponieważ mój jonizator może jonizować wodę na zasadową lub srebrną. Ostatnio srebrna wyleczyła labradorkowi jakieś uczulenie więc i z katarem może da radę. Rezultat zaskakujący pod wieczór nie oddychałam już jak ryba, tylko miałam drożne obie dziurki. Dodam jeszcze sok cytrusowy i będzie ok. Mogę nawet zaszaleć z cytryną i imbirem, bo smaku brak:) Jeśli chodzi o sok rano mąż postanowił się napić razem ze mną. Zrobiłam pychotkę z rabarbarem, jabłkami, świeżą miętą, jagodami i…….pokrzywą oraz zieloną pszenicą. Wyszedł kolor nieco Szrekowy. Mąż dziwnie  zajżał do szklanki, ale chyba się bał , że już więcej nie dostanie, bo wypił wszystko. Potem ukradkiem biegał do lustra, chyba sprawdzał czy nie zzieleniał i czy mu trąbki Szrekowe nie wyrosły:)Jeśli chodzi o samopoczucie głodówkowe to jest suuuppperrr:) Mały żółty głodek z lodówki ma bardzo przyjazną minę, żołądek już umarł miał stypę i pogodził się z nową modą, waga…no cóz masakra dobijam do – 4 kilograma. Nagroda Nobla dla tego, kto  mi ten fenomen wytłumaczy.

No i jest Czterdziesty dzień DZISIAJ MAM WOLNE:)

Rano zaczęło się cudownie. Z nieba lał się deszcz, szaro i ponuro. Mąż poszedł do pracy, młody do szkoły. Błogi spokój i cisza. Obleciałam mieszkanie, coś tam ugotowałam i jak miałam wyjść do miasta, na zakupy, wpadł mój dobry znajomy. Od progu już wołał o jak ty schudłaś. Rany myślałam, że padnę ze szczęścia. A to tylko prawie minus 5 kg. Mam nadzieję, że moje raczysko też się odchudziło. Nawet mogło, by już zemrzeć chętnie wyprawię mu pogrzeb, a nawet stypę. Znajomy przyszedł na przeszpiegi, czy jeszcze żyję. Jak mnie zobaczył był bardziej uspokojony. Po południu telefon. Rodzinka z Zamościa. Już i tam doleciało, że głoduję. Chyba im internet naprawili:) Ucieszyli się, że jeszcze żyję i mam siłę rozmawiać. Zagrozili jednak, że niebawem znowu zadzwonią. Fajnie zawsze takie telefony wnoszą dużo dobrej energii. Tym bardziej, że nastolatek szedł do szkoły i się odgrażał, że z techniki musi poprawić jedną jedynkę, bo mu statystykę psuje. Tak poprawiał, że dostał kolejne dwie jedynki. Nie ma to jak sztuka kolekcjonowania:)

Czterdziesty pierwszy dzień poradnia, urodziny i słodka zemsta

Dzisiejszy dzień był dniem moich urodzin i  słodkiej zemsty, a właściwie cebulowej na mężu. Oczywiście zemsta za żółty ser:) Mąż od rana robił badania okresowe. Ok godziny 13 napisał, że pada z głodu. No cóż nikt nie powiedział, że głodówka jest łatwa nawet kilkugodzinna. Z pełną satysfakcją odpisałam , że właśnie popijam zupę cebulową. Mąż wściekły, ale chyba z powodu moich urodzin powstrzymał się od komentarza. Po południu u młodego wywiadówka. Nie cierpię wywiadówek. Mąż uparł się, że pójdziemy razem. Młody gniewny jak to usłyszał zagroził, że jak go znowu zostawimy samego to będzie miał focha. W ten sposób udało mi się zostać w domu. . Wpadła też z życzeniami moja najlepsza przyjaciółka. Nie wiem czy umie liczyć, ale chyba nie bardzo, bo mi w prezencie przyniosła całą skrzynkę owoców na soki. Chyba z tego powodu przedłużę głodówkę….jak nie masz na kogo liczyć zawsze możesz na księgową hehe. Wieczorem pies wyprowadził nas na spacer. Mąż w euforii. Wszystkie badania w normie, zdrowy jak ryba pomimo tego, że od lat borykał się z podwyższonymi próbami wątrobowymi, z nadciśnieniem, bólami kolan, wiecznym zmęczeniem. Teraz super. I niech mi nikt nie mówi że zioła, soki i zmiana diety nie skutkują:) Niestety pod koniec spaceru mąż zalał się potem, miał miękkie kolana i teraz on próbował się zwalić na trawę z powodu spadku cukru. A mówi się, że faceci to twardziele. Ja próbowałam się zwalić na trawę koło 9 dnia głodówki, a nie po paru godzinach. Na szczęście doszliśmy do domu, bo sobie nie wyobrażam jak bym z labradorkiem zaciągnęła do domu prawie dwumetrowego faceta:)

DZIEŃ CZTERDZIESTY DRUGI 42! KONIEC ! ALLELUJA! DAŁAM RADĘ!

No i doczekałam się jest ostatni dzień głodówki! Oczywiście znowu w pracy z zupą cebulową i sokiem pomidorowym. Właściwie to nie czuję takiej ulgi, że fajnie, że koniec. Bardziej cieszy mnie to , że dałam radę. Teraz wychodzenie z głodówki, ale już wiem co dalej. Dzisiaj dostałam od pacjenta olej Budwigowy. Więc jutro do soków i zupy cebulowej wprowadzę pastę. Właściwie to powinnam może zostać testerem diet i metod antynowotworowych:) Dzisiaj tak się zastanawiałam czy mam na coś ochotę. Na coś co jest do zjedzenia, i wyszło mi, że poza dobrą kawą orkiszową i kostką gorzkiej czekolady na nic. Ponieważ młody gniewny zobaczył dzisiaj zamiast żywności światło w lodówce, po mojej pracy pojechaliśmy do sklepu na zakupy. Oczywiście znowu mąż i młody wytoczyli ostre działa. Zupełnie nie wiem o co w tym chodzi. Cały czas jest spokój, wchodzimy do sklepu i zaczyna się wojna. Najpierw podjazdowa, a za chwilę regularna bitwa. Na szczeście przypomnieli sobie, że jeszcze raz będzie afera sklepowa to już nie jeżdżą ze mną. I jakoś rozeszło się po kościach. Wieczór też upłynął w ciszy, spokoju, bez fochów. oby tak dalej. Za parę dni wybieram się na onkologię na hospitalizację. Mam nadzieję, że będzie dobrze. MUSI BYĆ :):)

 

 

 

1 komentarz do Bezzsmakowa cząstka życia migawki z mojej głodówki Breussa

Napisz komentarz

Możesz użyć tych tagów HTML

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>